Spojrzenie na różniste rozmaitości, trzymając się zasady aurea mediocritas

czwartek, 6 września 2012

O "Nolanowych" batmanach słów kilka

Batmana lubiłem od zawsze. Jakkolwiek reszta z deczka głupawego panteonu dżamerykańskich superherosów mi nie podchodzi, tak przygody człowieka nietoperza zawsze wzbudzały we mnie "to coś". Może dlatego, że były mroczne, i przesiąknięte egipskimi ciemnościami? A może dlatego, że każdy odcinek the animated series był wciągającą opowieścią skrojoną w stylu noir? Możliwe, że przyczyną tego, są świetnie zarysowane postacie, szczególnie złoczyńców, z których każdy na swój sposób wzbudza w nas sympatię-a jak nie, to już na pewno zainteresowanie. A może wreszcie to cała przyjęta konwencja, mrocznego mściciela, zbawcy Gotham, który ucieka przed blaskiem dnia tak mnie ujęła? Myślę, że wszystko po trochu. Jednak nigdy nie zapominałem tak do końca-że to jednak komiks. Racja-pozbawiony obcisłych majtasów, pedalskich strojów i "cheesy as fuck" tekstów protagonisty. Ale jednak komiks-któremu wiele się wybacza. Nawet jeśli kreskówka na jego bazie jest bardzo dojrzała, choć wciąż skierowana do młodszej widowni.



Potem były 2 filmy Burtona-świetne. Następne dwa skomentuję tak: <awkward silence>

No i nagle za restart serii, według własnego pomysłu zabrał się Chris Nolan, obsadzając w roli głównej Bale'a (świetnego aktora zresztą, co tu kryć). W sumie, nie zainteresowało mnie to za bardzo. Bo w głowie siedziała wciąż kreskówka, Michael Keaton, (genialny) Jacuś Nicholson, Michelle Pfeiffer no i cała reszta menażerii. Obejrzałem więc, wszystkie 3 filmy jednym ciągiem, chwilkę po premierze "Mrocznego rycerza, który sobie tam gdzieś powstaje".

Batman początek. Hmm. Nie rozczarował mnie, ale cała akcja z tą sektą (mimo iż podobno wierna komiksowi), raczej do mnie nie trafia. Poza tym urealnianie filmu na bazie komiksu nie wydaje mi się zbyt dobrym pomysłem. No ale luz, podszedłem do tego z dużą dozą optymizmu więc jakoś przeżyłem. Efekty specjalne były spoko, Gra Bale'a też (mimo kretyńskiego charczenia w trakcie wypluwania z siebie zdań-z czego wszyscy się śmieją). Liam wydawał mi się trochę zagubiony, no ale też dawał radę. Ogólnie dupy nie urywało, ale było całkiem strawne.

Mroczny Rycerz. Wszyscy opowiadali mi jak to Ledger nie zagrał zajebiście. Ciężko mi było to przełknąć, ale rzeczywiście-Heath pasuje do przyjętej konwencji dużo lepiej niż Jack (który w filmie Burtona był świetny-żeby nie było). Film był... super. Tak, racja. Podobało mi się zagęszczenie akcji, dużo więcej "mroku" (mimo, że na moje oko było w nim mniej nocnych wypadów), no i Joker. Typ wziął się znikąd, i to jest w nim najlepsze. W tym wypadku filozofia "less is more" pasuje jak ulał. Batman Bale'a przez to że wiemy o nim prawie wszystko jest mniej intrygujący niż świr który wziął się skądś tam a jego motywacje... Ta. Właśnie. On chyba w ogóle nie ma motywów. Jest chodzącym chaosem. I to jest w nim najciekawsze. Ledger miał pomysł na tą postać-wziął po trochu z każdego Jokera-i zmontował te inspiracje w świetny portret. Który mimo, że wszystkim jest znany-wciąż (w jego wykonaniu) zaskakuje. Do tego świetne efekty specjalne. I trochę dziwne zakończenie. No ale spoko, rozumiem. Trzeba było chronić miasto. Nawet fakt urealnienia tego filmu do granic mi tak do końca nie przeszkadzał.

No i ostatnia część na której byłem w kinie. I tu jest ciekawa sprawa. W trakcie oglądania filmu bawiłem się dobrze. Pod koniec, zacząłem mieć wątpliwości, po wyjściu z sali rosły one w siłę. A teraz już wiem-ten film mi się nie podobał. Przykre co? Jest w nim masa niedorzeczności, i dziur fabularnych, które filmowi komiksowemu (np. "Avengersom") bym wybaczył, ale skoro Chris się chce bawić w realne kino-czas postawić jego filmowi realne zarzuty.

Najbardziej bolało mnie to, że na siłę wepchnął Gotham (a może to nie Gotham tylko już NY?) na mapę USA. Mały chłopczyk śpiewający hymn stanów? Eeee.... Zbliżenia na podartą amerykańską flagę? Buuu.... Bohaterska bitwa NYPD...eee... przepraszam, policji Gotham ze złoczyńcami? WRĘCZ(!)? Zbliżenie na ciało martwego komendanta głównego policji, który ubrał się jak na paradę? O odniesieniach do tego, że komunizm jest "be" już pomilczę. Jeśli chorujecie na alergię na dżamerykański filmowy patriotyzm to nie idźcie na ten film. To przykre, tym bardziej, że we dwóch wcześniejszych filmach, miasto pod pieczą Mrocznego Rycerza, funkcjonowało raczej jak greckie polis-a nie jako część państwa. Taka jego postać mi pasowała dużo bardziej.

Druga sprawa-brak "mroku". Mimo, że druga część przygód charczącego Bale'a była "jaśniejsza" w stosunku do pierwszej-była dużo mroczniejsza, brutalna, skryta. Trzecia... to zwyczajne kino akcji. Nie ma w nim tajemnicy, skrycia. Batman wywołuje frontalny atak, ładuje z wyrzutni rakiet, rozpieprza pół miasta, i motywuje policję, do wzięcia udziału w bitwie rodem z Braveheart. Oj śmierdzi mi tu Michael'em Bay'em. Do tego, jeszcze ten nuklearny wybuch. Tam powinna być noc, deszcz, skradanie się, i podwiązywanie na linkach złoczyńców pod sufitem. A nie wejście w stylu Rambo czy innego Commando.

No i trzecia rzecz. Nielogiczności. Już pierwsza część zakrawała mi na ostro eksploatowany fanatyzm głównych przeciwników Batmana. I ciężko mi było przełknąć to, że chcą zniszczyć miasto bo jest złe (nawet mimo tego, iż ojciec Wayne'a tak bardzo je zmienił na lepsze). No ale spoko. A teraz? Bane rzuca się jak rozszalały szympans, z chęcią zniszczenia "zepsutego miasta". W którym dzięki reformom "Two-face'a" nie ma przestępczości. NIE MA. Więc... What the fuck? Już motywy (a raczej ich brak) Jokera łatwiej mi kupić niż to. Poza tym, cała akcja z tym dziurowym więzieniem gdzieś na bliskim wschodzie (no tak, kolejna symbolika po 9/11-co na bliskim wschodzie to złe). Tam nie ma strażników? Kto tych ludzi tam pilnuje? Nikt nigdy nie uciekł, i nagle uciekło dziecko? Za pierwszym razem? A drugą osobą która nawiała jest Bruce, ze ZŁAMANYM KRĘGOSŁUPEM? O przepraszam, nastawionym "rękami które leczą" jakiegoś znachora. Poza tym, jakim cudem Wayne się potem tak szybko przeniósł do Nowego Jo... eeee... Gotham? Teleportował się? Ociupinkę naciągane. Totalnych głupot bez sensu typu: "Kobieta Kot idzie do męskiego więzienia" nawet nie chce mi się komentować.

Przykre jest też to, że w tym momencie drugi film wydaje się zupełnie niepotrzebny. Możnaby spokojnie przeskoczyć z pierwszego do trzeciego. Wycinając może 5 minut scen z powstającego mrocznego rycerzyka. Po cholerę była potrzebna ofiara Batmana pod koniec 2 części, skoro przekrętowi Two-face'a poświęcono w 3 części może 2-3 minuty? Jak to Bane odczytuje przemówienie Gordona... i nic z tego nie wynika? Wielka tajemnica, której wyjawienie i tak wszyscy zlali. Poza tym-bonusowy śmieszny fakt: Bale charczy mimo że i tak większość ludzi, którymi gada zna jego tożsamość. Lolwuut?

Myślę, że mógłbym się doktoryzować nad tym filmem jeszcze długo. Efekty specjalne były spoko. Dialogi też napisane nieźle. Kobieta Kot wydawała się najciekawiej zarysowaną postacią-bo raczej grała po swojej stronie, raczej nie kwapiąc się do strzelania wraz z nietoperzem do jednej bramki. Bane fajnie gadał, i wyglądał ciekawie, mimo że był tylko "gorylem" tej laski. Aha, no i twist fabularny na końcu był niezły. Czy żałuję pójścia do kina? Nie, ale wiem, że ten film mógłby być dużo lepszy. No i moim skromnym zdaniem-konwencja 2 części by cyklowi najbardziej pasowała. W sensie: pojawiający się znikąd złoczyńca, o którym dowiadujemy się w trakcie. I jedna historia, zamknięta w jednym filmie.

Ale to tylko moje zdanie.

P.S. Avengersi też nie do końca trzymają się kupy-ale są kręceni tak aby puścić do widza oko. Tu tego nie ma, jest śmiertelnie poważnie. Więc można spokojnie wytykać błędy, które innym produkcjom uchodzą na sucho.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz