Spojrzenie na różniste rozmaitości, trzymając się zasady aurea mediocritas

sobota, 6 października 2012

Im mniej tym lepiej (?)

Jest takie stwierdzenie, zapożyczone z Światowego Języka, brzmi ono:"less is more". W sumie to im bardziej zagłębiam się w niezależny rynek gier to mocniej ta maksyma mi się podoba. Tym bardziej, że jestem typowym "oldtimerem" jeśli chodzi o elektroniczną rozrywkę. Pewnie także dlatego, ponieważ nie dysponuję nowoczesnym sprzętem, oraz częściej i gęściej siedzę na pingwinie. Okien używam tylko do programów, których ewidentnie nie odpalę na moim głównym systemie operacyjnym.

Uwielbiam impresjonizm. Dziwne wtrącenie co? Myślę, że jednak zupełnie adekwatne. O co właściwie z tym wszystkim chodzi? Artystów takich jak Michał Anioł, Leoś da Vinci, albo Rafael poznamy od razu. To prawdziwi klasycy, dopracowujący formę do perfekcji. Wystarczy spojrzeć na Ostatnią Wieczerzę, cykl Madonn, albo chociażby freski w Kaplicy Sykstyńskiej aby dowiedzieć się o co chodzi. To jest prawie fotorealizm, piękno. Sceny biblijne, portrety, krajobrazy... Wszystko bardzo fajnie, ale czy przypadkiem coś nam nie umyka? Każdy zna historie z księgi genesis, każdy widział Pietę, i pomnik Dawida. Nie ma człowieka z cywilizowanego świata, który nie widziałby Mona Lisy. To piękne dzieła, ja nie neguję-ale czegoś im brak (przynajmniej jeśli chodzi o mój gust). Już Rembrandt poprzez użycie światłocienia zaczął wprowadzać pewien element emotywny. Oprócz samej wizji, można było coś więcej z obrazu odczytać. W miarę upływu lat, wielcy malarze, mający wspaniały warsztat zaczęli celowo rezygnować z fotorealizmu, na rzecz oddania emocji, czasu albo symboli. I tak:  Claude Monet skupił się na oddaniu momentu i nieuchwytności chwili, malując wspaniałe impresjonistyczne obrazy, Pablo Picasso wolał studiować formę, i przyrównywać ciało ludzkie do prostych geometrycznych form (kubizm), natomiast Salvador Dali starał się złapać ulotne myśli i skojarzenia-nie zawsze jakoś specjalnie logiczne (surrealizm). I to wydaje mi się być dużo lepszą i bogatszą metodą ekspresji, niż sztuczne bawienie się w fotorealizm-od tego jest dobra lustrzanka a nie wyobraźnia i pędzel.

Czemu o tym wszystkim napisałem? Bo z grami komputerowymi jest zupełnie na odwrót, i to mnie szczerze wku****. Jakieś 15-20 lat temu, ten rynek był kopalnią pomysłów, i nikt nie bał się eksperymentów. Każdy twórca prowadził prywatne poszukiwania, nowych form, metod na realizację... I tutaj zaczął wkraczać postęp. Nie mówię, że to coś złego-postęp technologiczny sprawił, że masa elementów rozgrywki stała się dużo przyjemniejsza, i bardziej "user friendly". Niestety- grafika zaczęła powoli zdobywać przewagę nad głębią i treścią. I w ten sposób dziś, dostajemy produkty piękne, dopracowane pod względem technicznym, jednak... puste. I taki trend utrzymuje się na rynku już od kilku lat. Wystarczy spojrzeć na taką serię jak Call of Duty-w nim się chyba od dobrych 5 lat nic nie zmienia. Mechanika rozgrywki jest taka sama, misje kampanii są filmowe-ale takie już były wcześniej, polepsza się tylko grafika. W momencie kiedy wielkie korporacje typu EA przejęły kontrolę nad niezależnymi studiami, zaczęło się ogólne spłycanie rozgrywki, zniknęła pasja tworzenia-którą trzeba było rozmienić na drobne. Tak tak, teraz także i w tej branży zaczęła się liczyć tylko kasa. To przykre. Jeśli chodzi o mnie, to idealnym momentem w branży był rok 2000-wtedy powstała gra, która jest dla mnie idealnym połączeniem świetnej grafiki-i dawnej głębi. Mówię tu o Deus Ex. Już jego druga część została pod względem rozgrywki potwornie spłycona i mimo dobrej fabuły, w ten tytuł po prostu nie dało się (albo było bardzo ciężko) grać. Nie tak dawno temu powstał Deus Ex: Human Revolution, który fajnie nawiązał do tradycji jedynki, i dzięki niemu zacząłem wierzyć w branżę na nowo. To samo z naszym rodzimym Wieśkiem, jedynką i dwójką. Ale czy to wystarczy? Na morze byle-jakości, i dominacji płytkich gierek takich jak BF czy CoD? Myślę, że nie.

Kolejna sprawa, to wrzucanie do gier na siłę elementów, "poprawnych politycznie". Zazwyczaj chodzi tu o pary homoseksualne. Kurde, homofobem nie jestem, ale jak widzę w jak paskudny i wieśniacki sposób to się odbywa, to mi się słabo robi. Wszystko po prostu kręci się wokół seksu, a kwestia podejścia, emocji, uczuć zostaje spłycona do minimum. Poza tym, i tak to jest tylko ten jeden temat, który dyktuje swoista moda. Czemu jedyną grą, która porusza w sposób taktowny i z wyczuciem kwestię seksualności osób niepełnosprawnych, jest niszowa visual novel? Chcemy być odważni, ale spokojnie, żeby kasę zarobić i nie wystawić się na cios co? Paskudne. Nikt naturalnie nie powie o problemie uzależnienia od narkotyków albo alkoholu w odpowiedni sposób. Nikt z wyczuciem nie poprowadzi historii dziecka porzuconego przez rodziców, albo bitego czy molestowanego. Nikt nie zainteresuje się faktem handlu ludźmi, głodu, fanatyzmu religijnego. No bo to jest już dużo za dużo. A my przecież musimy nabijać kiesę. Wiem, że jest to marudzenie typu "teraz to nie to co kiedyś" ale powiedzmy sobie szczerze-teraz to już nie to co kiedyś. I mówię tu bez zbędnych sentymentów. Kto pamięta wspomnianego wcześniej Deus: Ex, Planescape: Torment, Baldur's Gate, Syberię, Fallout 1 i 2, Thief,  pierwszego Hitmana, albo zabawną Startopię, czy Arcanum i Vampire the Masquerade: Bloodlines ten wie co mam na myśli. Nie ma progresu. Tylko stagnacja i ograne schematy, których zaletą jest to, że dobrze się sprzedają.

I dlatego właśnie zacząłem wchodzić w świat gier Indie-tam jest masa nieodkrytych talentów! Ludzi, którzy albo świadomie rezygnują z fajerwerków graficznych (lub nie mają kasy na ich realizację) na rzecz fabuły, głębi i świeżych pomysłów. Serio, czasami bawię się dużo lepiej przy niszowej produkcji, w którą wsiąkam bez reszty, niż przy kolejnym nowym "szuterze", którego odstawiam po 2 godzinach zabawy. Aha, zapomniałem-ten "szuter" kosztuje dobre 150 zł, a na Steam'ie albo GOG'u można perełki z działu indie kupić za dosłowne grosze. Kolejną świetną sprawą, jest serwis Kickstarter-jest to swoista zrzutka na jakiś cel. I serio, widać "głód rynku" w projektach. Wasteland 2, prowadzony przez Briana Fargo zebrał grubo ponad 200% założonej kwoty. Project Eternity (w który zamieszani są Tim Cain, Josh Sawyer i Chris Avellone) zebrał założoną kwotę 1.1 miliona dolarów w ciągu jednej doby(!). A nowa konsola OUYA, która z założenia ma być sprzętem niedrogim, w pełni modyfikowalnym przez użytkownika, i pozwalającym na rozgrywkę właśnie w gry typu indie-ma w momencie końca zrzutki chyba ośmiokrotne przebicie kwoty założonej na początku projeku. To wszystko świadczy tylko o tym, że na rynku jest duża dziura, której od dobrych kilku lat żadna korporacja nie jest w stanie wypełnić. Ludzi, którzy nie pragną najnowszej grafiki, ale porządnej i ciekawej historii, innej mechaniki rozgrywki, ale przede wszystkim: POMYSŁOWOŚCI I INNOWACJI. Czegoś o czym branża zapomniała na bardzo długi czas. I nic nie wskazuje na to, żeby miała sobie przypomnieć. W kręgach Indie-tego problemu po prostu nie ma. Ale takie molochy jak EA-problemu nie zauważają albo nie chcą zauważyć. I dlatego właśnie, dostali ostatnio (mowa o EA) nagrodę na najgorsze przedsiębiorstwo w USA. Powtarzając za rodzimym "gwiazdorem" internetu: "A ja się nie dziwię się".

Chyba najlepszym streszczeniem tego posta będzie zdanie, że "Czasem trzeba zrobić krok do tyłu-ale tylko po to, by wziąć większy rozbieg". 

2 komentarze: